godzina 11.00 – malutki stateczek
Dzisiaj
odbywa się wycieczka, która była w cenie wyjazdu. Obejmuje krótki kurs małym
stateczkiem: najpierw płyniemy zobaczyć z bliska Wyspę Świętego Stefana, a
następnie udamy się do pobliskiej Budvy.
godzina
11.15
Wspólny
rejs pozwala zintegrować się z innymi
turystami. Poznaliśmy sympatyczną rodzinę górali – Ewelinę, Sylwestra,
piętnastoletniego Krystiana i pięcioletnią Aśkę. Krystian jest oczywiście
zbuntowanym gimnazjalistą, który z wielką łaską przyjechał na wakacje,
natomiast Aśka to rezolutna dziewczynka.
– Ta wyspa wygląda świetnie – powiedziała Ewelina
spoglądając na wysokie mury obronne, oraz wystające ponad nimi niewielkie domki
zbudowane z gładkiego kamienia.
– Aż czuć w powietrzu bogactwo i luksus – dodałem.
– E tam, wygląda jak jakiś Alcatraz – wtrąciła
Sławka.
– Mimo wszystko chętnie bym tam pomieszkał.
godzina 12.30 – targ w Budvie
Dotarliśmy
do drugiego punktu wycieczki i udaliśmy się na miejscowy bazar. Cechą
charakterystyczną tego miejsca jest fakt, iż sprzedawcy niezwykle chętnie
częstują swoimi towarami. Tak więc zjadłem już kilka kawałków sera, kilka
plasterków szynki parmeńskiej i wypiłem zdecydowanie zbyt dużo rakiji we
wszystkich możliwych smakach.
– Jezu, jakie to jest mocne – krzywiła się mama po
wypiciu kieliszka brzoskwiniowej rakiji.
– O to w tym chodzi – przypomniałem.
– Masz rację! Bierzemy ją!
godzina 12.45
Opuszczamy targ zaopatrzeni w dwie butelki śliwowicy
i jedną brzoskwiniową rakiję. Podobno owe trunki uznane są za lekarstwo na
wszystkie możliwe choroby. Jak opowiedział rezydent Franek nawet na oparzenia
słoneczne wskazane jest stosowanie rakiji zarówno wewnętrznie jak i
zewnętrznie (poprzez wcieranie w
oparzone miejsca). Cóż, lepiej dmuchać na zimne i stosować lekarstwo zanim
człowiek coś złapie!
godzina 13.00 – stare miasto w Budvie
Jestem
zachwycony! Stare miasto w Budvie ma niezwykły urok. Wąskie uliczki, mury
obronne, wysokie wieże, a wszystko zbudowane z jasnych kamieni. Niestety
odrobinę uroku odbierają sklepy z ubraniami i pamiątkami ulokowane w każdym
możliwym miejscu.
– Tędy! Za mną! W stronę cytadeli! – nawoływała
mama, a cały turnus naszej wycieczki posłusznie szedł za nią. Franek zniknął
gdzieś na bazarze, a mama po kilku kieliszkach rakiji uznała, że świetnie zna
Budve (w której jeszcze nigdy nie była) i zaprowadziła wycieczkę do starego
miasta, a teraz prowadzi do cytadeli będącej najważniejszym z zabytków.
– Skąd wiesz gdzie iść? – spytała Ewelina.
– Nie wiem, chyba to ta rakija.
– Hm, może włączyła ci się jakaś bystrość umysłu
dzięki niej. Powinnaś pić codziennie rano kieliszek – zaśmiała się.
godzina 24.00 – taras Eweliny i Sylwestra
Siedzimy
z mamą u góralskiej rodziny, która dostała pokój w innym budynku niż my.
Niestety wygląda tutaj jak w cygańskiej dzielnicy. Brakuje jedynie kozy i
starowinki robiącej pranie w misce. Balkony pomiędzy budynkami w tej części
miasteczka oddalone są od siebie o jakieś
pięćdziesiąt centymetrów, a jedynym widokiem z okien są mury innych
pensjonatów. Okropne!
– Napijmy się jeszcze za nasz okropny pokój –
lamentowała Ewelina. – I za nogę mojego syna spaloną na słońcu – dodała.
– Tylko trochę się przypiekła! – wtrącił Krystian,
któremu zaaplikowaliśmy okłady z jogurtu. Niby mieliśmy rakiję, ale szkoda jej
na jakaś stopę.
– I za to, że wycieczka do Dubrownika nie wyszła –
wtrąciła prawie zapłakana mama. Po obiedzie udaliśmy się do ostatniego z
piratów by usłyszeć, że zrobi nam wymarzoną wyprawę za sto osiemdziesiąt euro.
– Kochana, za to jutro razem z nami jedziecie zwiedzać
Kotor! – przypomniał Sylwester.
godzina 01.00
Wszyscy dostaliśmy ataku śmiechu w
czasie rozmowy o tej dziwnie cygańskiej dzielnicy. W momencie największej
głupawki z krzaków, które zasadzono, żeby z tego tarasu nie było widać tarasu
tuż obok, wyłoniła się stara kobieta o długich włosach i ciemnej karnacji.
Zaczęła coś krzyczeć po tutejszemu, a my śmialiśmy się jeszcze bardziej. Ze
swoim cygańskim typem urody idealnie pasowała do tematu.
Podsumowanie
dnia: Wąskie uliczki i
wysokie mury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz