piątek, 31 maja 2013

Dzień 115 – 31.05.2013



godzina 11.30 – w samochodzie
              Skoro i tak jadę na zakupy to podrzucę cię do babci – mówiła mama.
– Fajnie, chociaż jeden dzień bez autobusów.
– Och, niech ta okropna ciężarówka zjedzie gdzieś! Nawet nie mogę jej tutaj wyprzedzić – zmieniła temat.
– Może skręci – odparłem i dokładnie w tym momencie pojazd przed nami włączył migacz. Zaraz potem skręcił w prawo.
– No nie… - westchnęła mama. Okazało się, że przed ciężarówką jechała jeszcze większa zawalidroga.
– Ha ha, ach ta ironia wszechświata.
– Zaraz zostawię cię na przystanku to zobaczysz ironię! – zażartowała. – Nienawidzę jechać za czymś takim! I do tego ta podwójna ciągła…

godzina 13.00 – u babci
            Po standardowej pomocy w porządkach piję kawę z babcią, która opowiada o swoim urlopie. Ja za to opowiadam o rodzinnej imprezie w górach, która ją ominęła.
– Oczywiście Zuzia miała wszystko niebieskie. Niebieska sukienka, kapelusz, buty, nawet siedziała na niebieskim krześle. Ta twoja prawnuczka ma obsesje na punkcie tego koloru. Ciekawe czy kiedyś jej przejdzie.
– Jednemu z moich wnuków nie przeszło – odpowiedziała.
– Ja nie mam obsesji!
– W twoim pokoju jest niebieski dywan, zasłona, roleta, narzuta na łóżku, a teraz pojechałeś po kanapę i wybrałeś niebieską.
– Ale w jakim ładnym odcieniu! – argumentowałem. 
– Do tego masz chyba z dwie pary niebieskich spodni…
– Ale jedne są jasne, a drugie ciemne – przerwałem.
– No i masz niebieskie koszulki, swetry, buty – wymieniała dalej. – I nawet prace inżynierską oprawiłeś na niebiesko – dodała.
– Och, no może jednak coś w tym jest – mruknąłem biorąc łyk kawy, żeby mieć więcej czasu na wymyślenie sensownej odpowiedzi. Niestety nie znalazłem niczego na swoją obronę.
– A jak byłeś mały to pamiętam, że nosiłeś niebieskie okulary – przypomniała.
– Zmieńmy temat!
– Właśnie, lepiej zjedz pierogi.
– Jadłem śniadanie trzy godziny temu! – zaprotestowałem.
– Więc już zgłodniałeś.
 – No dobra, ale małą porcję!

godzina 15.15 – mieszkanie
            – Myślę nad przygarnięciem psa – zakomunikowała Karolina wysyłając mi link do zdjęcia.
– Znowu? – zdziwiłem się. – To już nie pierwszy raz.
  Lepiej go zobacz! 
– Uroczy, ale po co ci pies? Masz już dwa koty.
– Bo ja kocham zwierzęta! – przypomniała, po czym zniknęła na chwilę. – Bierzemy go w poniedziałek! Wszystko uzgodniliśmy z Pawłem.
– A nazwiecie go jakoś śmiesznie? Może Łapserdak? - zaproponowałem
– Nie!
– No to Hopsacz!
– Nie!
– Te zwierze będzie bez imienia, jeśli tak dalej pójdzie! – oburzyłem się.
– Będzie mieć imię, ale normalne imię!

godzina 17.00
            Umówiłem się z kimś, kogo nie widziałem chyba z pół roku, nie licząc kilku przypadkowych spotkań. Próbowaliśmy zgadać się już kilka razy, ale nigdy nie wypaliło. Dzisiaj wszystko wydaje się być po naszej stronie, może w końcu zdołamy pójść na piwo i pogadać. Nawet nie wiem czy mam to traktować jako randkę czy nie. Nasze wcześniejsze spotkania chyba można było zaliczyć do randek. Hm, tak czy siak, wychodząc z domu trzeba ładnie wyglądać.

Podsumowanie dnia: Niebieski świat!

czwartek, 30 maja 2013

Dzień 114 – 30.05.2013



godzina 11.00 – mieszkanie
            Spałem zdecydowanie dłużej niż wypada. Budziłem się kilka razy, ale deszcz uderzający o parapet skutecznie zniechęcał do wstawania.

godzina 13.00
            W akompaniamencie muzyki z musicali piszę kolejne wersy. Bez pośpiechu, spokojnie. Może to dziwne, ale pisanie daje mi dużo więcej frajdy niż oglądanie filmów, seriali, granie w gry komputerowe, czy też przeglądanie stron internetowych. Tworzenie opowieści jest nawet ciekawsze od jej czytania. Wydaje się, że autor doskonale wie jak będzie przebiegała akcja jego dzieła (a przynajmniej czegoś, co w jego własnej opinii jest dziełem). Tymczasem postaci sprawiają wrażenie posiadających wolną wolę. W miarę zbliżania się do końca powieści stwierdzamy, że właściwie wszystko wygląda inaczej niż planowaliśmy. Chyba właśnie w tym tkwi urok pisania.

godzina 16.00
             – Przestań, chyba nie będziesz się dziś uczyć – mówiła Karolina. – Lepiej pogadajmy o głupotach. Dziś jest święto, a ty przecież nie jesteś maszyną!
Ostatnimi czasy zdanie „przecież nie jesteśmy maszynami” stało się naszym sposobem na wytłumaczenie każdego przejawu lenistwa. Przecież nikt nie może, niczym robot, cały czas pracować.
– Ale na dzisiaj nie mam kompletnie żadnych planów, a jutro nie wiem ile czasu będę miał na ewentualną naukę. Chociaż myślę, że jak pogadamy jeszcze godzinę to nic złego się nie wydarzy.
– Na pewno nie – odparła. – Lepiej mi powiedz czemu to niebo jest takie czarne. Muszę siedzieć z zapaloną lampką.
– No bo zaczął się długi weekend. Słowo weekend ostatnio znaczy mniej więcej tyle co burza, wiatr, deszcz.
– Coś w tym jest.
– Powiedzieć ci coś śmiesznego? – spytała.
– Pewnie, mów!
– Kiedyś, w dzień równie ładny jak ten, mój kumpel był w pracy. Siedział na zmianie z koleżanką, która westchnęła i zapytała „A jak myślisz, jeśli Słońce tak w ogóle nie świeci, to one gdzieś tam jest, czy nie?”, a jego całkiem zamurowało, bo dziewczyna pytała na poważnie.
 Nie, to nie jest możliwe, żeby o coś takiego spytać na serio…
– Niestety jest!
– To nie jest śmieszne, to tragiczne.
– Skomentowałam to słowami, że Słońce poszło na pogaduszki do Księżyca.
– Uch, ja nawet nie wiem jak to skomentować – przyznałem.

godzina 17.30
            Kocham naukę matematycznych definicji. Jestem ciekaw czy istnieje metoda inna, niż kucie ich na pamięć. Nawet jeśli w miarę rozumiem o co chodzi w danej regułce, to i tak nie widzę sposobu innego niż wykucie jej niczym wierszyka. Najgorsze są wzory, w których mały iks i duży iks nie są tym samym, nie wspominając nawet o iksie z daszkiem, kreską, kropką i sam nie wiem czym jeszcze…

Podsumowanie dnia: Słońce znowu plotkuj z Księżycem.

środa, 29 maja 2013

Dzień 113 – 29.05.2013



godzina 05.30 – mieszkanie
            Spałem dość długo, czyli około sześciu godzin, a dalej czuję się jak na lekkim haju. Wczorajszy dzień całkowicie pozbawił mnie sił.

godzina 07.50 – pociąg
            Poranny pociąg, który ku zaskoczeniu wszystkich przyjechał zgodnie z rozkładem. Dość szybko mknął przed siebie. Jedynym mankamentem podróży był fakt, iż maszyna przewyższa mnie wiekiem. Pojazdy tego typu bardzo rzadko jeżdżą na tej trasie. Tutaj podróżni siedzą w ośmioosobowych przedziałach. Moimi towarzyszami były dwie młode dziewczyny, chłopak niewiele starszy ode mnie, a także kobieta w średnim wieku. Nadszedł czas kontroli biletów.
– Czy mogłabym kupić bilet? – spytała jedna z młodych dziewczyn, gdy do przedziału weszła konduktorka.
– A gdzie pani wsiadała? – odparła z miną, która mogłaby przestraszyć małe dziecko. Dziewczyna grzecznie odpowiedziała na pytanie.
– Z tego co mi wiadomo, na tej stacji jest czynna kasa biletowa.
– Nikogo nie było w kasie – powiedziała dziewczyna.
– Nie była pani w kasie?
– Byłam w kasie – westchnęła nieznajoma. – W kasie nie było żadnego pracownika.
Konduktorka otworzyła małą torbę przewieszoną przez ramię i pogrzebała w niej chwilę. Wyjęła jakaś książeczkę. Wertowała kolejne strony.
– Według moich informacji kasa jest tam czynna od szóstej rano do siedemnastej, bez ani jednej przerwy – dalej toczyła swoje prywatne śledztwo Pani Sherlock Holmes.
– Och, nie wiem. Może kasjerka wyszła do toalety. Nikogo tam nie było, a podjechał pociąg. Nie mogłam dłużej czekać, więc postanowiłam kupić bilet tutaj.
– Czyli nie poszła pani do kasy.
– Tłumaczę, że nikogo tam nie było. Kasjerka widocznie wyszła gdzieś na chwilę.
– Dobrze! – parsknęła pani Holmes. – Wypiszę pani bilet bez dopłaty, ale zadzwonię zaraz do kasjerki i wszystkiego się dowiem! – odgrażała się.
Nie strasz, nie strasz, bo się zesrasz – pomyślałem. Miałem serdecznie dość tego idiotycznego dochodzenia. Gdyby chociaż była to jakaś ważna sprawa.
Konduktorka sprzedała dziewczynie bilet, po czym wyszła z przedziału. Wyjęła telefon i zadzwoniła, a myślałem, że tylko próbowała brzmieć groźnie. W ostentacyjny sposób zaczęła rozmowę.
– PEWNA pani twierdzi, że w kasie nikogo nie było – krzyknęła do słuchawki akcentując słowo „pewna” i spoglądając przez oszklone drzwi na dziewczynę.
– O co tutaj tak właściwie chodzi? – spytała kobieta w średnik wieku siedząca naprzeciwko mnie.
– O doliczenie czterech złotych – odparł towarzyszący nam chłopak.
– Mój boże. Ta kobieta zachowuje się, jakby co najmniej chodziło o jej pieniądze.
– Kasjerka twierdzi, że nigdzie nie wychodziła! – otworzyła drzwi konduktorka podnosząc głos. Następnie trzasnęła nimi i odeszła. Dziewczyna zaczerwieniła się ze wstydu.

godzina 08.00
            Zacząłem się zastanawiać po co właściwie była cała ta awantura. Nie wiem czy dziewczyna mówiła prawdę, ale czemu miała by kłamać? Konduktorka prawdopodobnie wychodziła z założenia, że nieznajoma nie kupiła biletu, licząc na darmowy przejazd. Jednak każdy, kto raz na jakiś czas podróżuje kolejami, wie że tutaj prawie zawsze sprawdzane są bilety. Myślę, że kasa rzeczywiście była przez chwilę opuszczona. Kasjerka twierdzi inaczej, ale przecież nie przyzna się do opuszczenia stanowiska pracy.
            Najbardziej nie rozumiem zachowania konduktorki. Skąd w niej tyle złości, frustracji? Może cierpi na bardzo popularną przypadłość naszych czasów? Mianowicie na niespełnianie swoich marzeń. Wielu ludzi wciąż opowiada o swoich fantazjach, o tym czego by chcieli. Niestety zdecydowana większość nie próbuje w żaden sposób realizować tych marzeń. Obwiniają cały świat za swój brak samozaparcia lub odwagi. Stają się zgorzkniali, znudzeni. Wolą nie spróbować, niż ponieść porażkę.

godzina 09.30 – uczelnia
            Zajęcia dawno nie były tak zabawne. Praktycznie popłakałem się ze śmiechu. Absurd gonił absurd, a najzabawniejsze było, iż nawet prowadzący nie potrafił nam pomóc. Projektowaliśmy wymiennik ciepła. Każdy pracował na osobnym komputerze mając swoje indywidualne dane. Po narysowaniu omawianego urządzenia, zaprojektowaniu siatki numerycznej i w końcu włączeniu obliczeń otrzymaliśmy wyniki – całkowicie pozbawione sensu.
– Mój wykres bardziej przypomina szkic azteckich piramid, niż jakikolwiek wykres – skomentowałem.
– Mój jest taki sam – odparł Maciek siedzący niedaleko.
– Wiecie, że tylko inżynierowie mogą się tak śmiać w czasie oglądania wykresów? – spytał retorycznie ktoś z grupy. – My nie jesteśmy normalni.
W końcu zaczęliśmy śmiać się z tego co nam powychodziło. Prowadzący żartował razem z nami. Bo po co się denerwować, jeśli to i tak nic nie da?

godzina 19.45 – mieszkanie
            Powstało kilka kolejnych linijek mojej książki. Najważniejsze, żeby prawie codziennie napisać chociaż odrobinę.

Podsumowanie dnia: Frustracja poziom hard.  

wtorek, 28 maja 2013

Dzień 112 – 28.05.2013



godzina 08.00 – mieszkanie
            Czyżbym wpadł w śpiączkę i przespał kilka miesięcy? Widok za oknem bardziej pasuje mi do późnego listopada, niż końcówki maja. Nie wyjdę tam w tej cieniuteńkiej kurtce, której obecnie używam. Bez zastanawiania wyjąłem z szafy trochę grubszą skórzaną kurtkę i szalik.

godzina 14.00 – uczelnia
            Napisanie kolokwium z niemieckiego zajęło mi około piętnastu minut. Właściwie, zanim prowadząca skończyła omawiać o co chodzi w poszczególnych zadaniach, trzy z nich miałem już rozwiązane. Chociaż jeden problem mniej.

godzina 15.50
            – Mam nadzieję, że te zajęcia skończą się do siedemnastej – mruknął Maciek.
– Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej!
– W ogóle boli mnie dziś wątroba. Myślisz, że to przez picie? – spytał.
– Tak.
– Ile potrwa regeneracja? Dzień, dwa? Może cztery?
– Nie mam pojęcia.
– Och, muszę przestać imprezować! Oczywiście nie tak nagle, stopniowo, powoli, ale jednak ograniczyć ilość spożywanego alkoholu.
– Maciek, spróbuj się odrobinę skupić i napiszmy ten głupi program – warknąłem zaciskając zęby. Maciek zachowuje się dziś jak niesforne dziecko, które kompletnie niczym się nie przejmuje.

godzina 16.30
            Zajęcia dalej trwają. W ciągu godziny prowadząca zdążyła opowiadać żarty, śmiać się, popłakać, a potem znowu wrócić do dobrego nastroju i znowu popłakać. Kompletnie nie ogarniam.
– Kiedy chcą państwo pisać kolokwium?! – spytała podniesionym tonem.
Zapanował szmer. Próbowaliśmy wymyślić odpowiedni termin. Na twarzy prowadzącej widniała coraz większa irytacja.
– Dobra! Nie zrobimy tego kolokwium! – krzyknęła.
– Jak to? – spytał ktoś z grupy.
– Dzisiaj napiszecie dwa programy, a potem rozwiążecie dwa zadania w Excelu, wyślecie mi to na maila. Dam wszystkim piątki, tylko miejmy to już za sobą!
Zapanowała ogólna euforia. Jedno kolokwium z matematyki mniej.
– Ona to ma jednak takie dobre serce! – rozczulał się Maciek. Jego też dzisiaj nie ogarniam.

godzina 17.30
            Ćwiczenia nadal trwają, a liczyłem, że o siedemnastej będę wolny. Mam już całkowicie dość. Chyba postradam zmysły.

godzina 18.50
            Właściwie nie wiem co się dzieje. Mam wrażenie, że poruszam się we zwolnionym tempie. Ktoś coś do mnie mówi, ale nie bardzo wiem co. W międzyczasie sam próbuję dowiedzieć się jak rozwiązać wspomniane zadania w Excelu. Wpisuje ostatnie cyferki. Niektórzy już wyłączają komputery. To koniec, nareszcie!

godzina 19.45 – autobus
            Uciekł mi pociąg, a nawet szybki autobus. Muszę jechać innym, który zatrzymuje się co trzy minuty. Ważne, że chociaż jadę w stronę mojego miasta. Tam przesiąść się na kolejny autobus i wrócić do domu. Nie chcę już niczego więcej.
            Przynajmniej wiem czemu tak bardzo zamulałem na zajęciach. Siedzieliśmy we dwadzieścia osób ponad trzy godziny bez chwili przerwy i nikt z nas nie otworzył okna. W powietrzu musiało być więcej dwutlenku węgla niż tlenu. Jestem totalnie wykończony tym dniem.
            Teraz siedzę  razem z panem pijącym piwo i dwoma zbuntowanymi nastolatkami. Dziewczyny plotkują na cały głos.
– Chciałbym pogadać z tą Pati – przyznała jedna.
– Ta, ona spoko jest. Nawet w ciąży paliła fajki i czasem wypiła browar – dodała druga.
– Pamiętam! A raz na imprezie była bójka. Ktoś jej jebnął w brzuch!
O mój Boże, dlaczego muszę jeszcze wysłuchiwać tej patologii? Ten dzień był wystarczająco męczący i przykry. I jak można być zafascynowanym takim zachowaniem? Czy naprawdę mamy w społeczeństwie tak wielu kretynów?

godzina 21.00 – mieszkanie
            Dom! Nareszcie! Mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, żebym przejechał tylko kilka przystanków, wysiadał z autobusu, a ona przyjedzie po mnie samochodem. Zjem obiad na kolację i będę mógł odetchnąć.

Podsumowanie dnia: Męczarnia.