godzina 10.30 – uczelnia
Skończyliśmy
laboratoria, a potem razem z Maćkiem ostatecznie oddaliśmy projekt. Dostaliśmy
wspaniałą piąteczkę, ale najważniejsze, że więcej nie musimy o tym myśleć.
Patrząc na zegarek z przerażeniem stwierdziłem, że do zajęć z niemieckiego mam
jeszcze ponad trzy godziny czasu.
– Okej, ja jadę do domu. Nie będę siedział tu pół dnia
i czekał na język obcy.
– Ty wagarowiczu! – udał oburzenie Maciek.
– Też byś uciekł, gdyby nie fakt, że nie masz już
nieobecności do wykorzystania.
– Cóż, prawdopodobnie tak by było…
– Z resztą ten niemiecki jest na poziomie przedszkola.
W ogóle nie musiałbym tam chodzić, a i tak zdałbym na dobrą ocenę. Pojadę do
domu i spróbuję ruszyć coś nasz projekt z odpadów.
– Przydałoby się go zacząć. Trzeciego czerwca jest
ostateczny termin oddania.
– Ostateczny termin to będzie we wrześniu, ale byłoby miło mieć wolny wrzesień
– odparłem.
godzina 13.00 – mieszkanie
Zgodnie
z obietnicą postanowiłem zająć się owym projektem. Największy problem polega na
tym, że nikt z grupy nie wie co tak właściwie mamy zrobić. Prowadzący
przeprowadził tylko jedne zajęcia, w czasie których powiedział mniej więcej
jedno sensowne zdanie:
– W ramach projektu mają państwo zaprojektować
instalację, która zrobi brykiet z młóta.
Jak
się okazało młóto jest odpadem powstającym podczas wytwarzania piwa. Według
wszelkich źródeł z młóta robi się paszę dla bydła. Na temat wytwarzania z niego
brykietu wiadomo tyle, że jest to możliwe. Jak? Tego nie wie żadna strona
Internetowa, żaden artykuł i żadna znana mi książka.
godzina 14.00
Napisałem
coś, co można w ostateczności nazwać wstępem teoretycznym. Szkoda, że nie mam
pojęcia co dalej…
godzina 17.00
– Jak
smakował obiad? – spytała mama gdy zmywałem naczynia.
– Może być.
– Och, jesteś najbardziej niewdzięczną osobą, dla
której można gotować – westchnęła. – Tobie nic nie smakuje!
Większości
osób wydaje się dziwnym fakt, iż nie odczuwam najmniejszej przyjemności z
jedzenia. Nie lubię jeść. Robię to tylko dlatego, że trzeba. Dzielę potrawy na
dwa gatunki: „wyjątkowo niedobre” i „może być”. Nie mam żadnej ulubionej
potrawy ani ulubionego smaku. Ludzie twierdzą, że to wielce nienormalne i
stanowi poważny problem. Osobiście nie widzę żadnego problemu. Co za różnica czy
jedzenie mi smakuje? Spożywam całkiem normalne posiłki, w żadnym wypadku nie jestem
anorektykiem. Nie siedzę przy stole narzekając, po prostu nic nie mówię. Zjadam
co mam zjeść i nie doszukuje się w tym głębszego sensu. Niektórych nie bawi oglądanie
telewizji, innych czytanie książek, a mnie jedzenie. Czy to aż tak przerażające?
Podsumowanie dnia:
Ech, te studia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz