godzina 08.00 – mieszkanie
Czyżbym
wpadł w śpiączkę i przespał kilka miesięcy? Widok za oknem bardziej pasuje mi
do późnego listopada, niż końcówki maja. Nie wyjdę tam w tej cieniuteńkiej
kurtce, której obecnie używam. Bez zastanawiania wyjąłem z szafy trochę grubszą
skórzaną kurtkę i szalik.
godzina 14.00 – uczelnia
Napisanie
kolokwium z niemieckiego zajęło mi około piętnastu minut. Właściwie, zanim
prowadząca skończyła omawiać o co chodzi w poszczególnych zadaniach, trzy z
nich miałem już rozwiązane. Chociaż jeden problem mniej.
godzina 15.50
– Mam
nadzieję, że te zajęcia skończą się do siedemnastej – mruknął Maciek.
– Nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej!
– W ogóle boli mnie dziś wątroba. Myślisz, że to przez
picie? – spytał.
– Tak.
– Ile potrwa regeneracja? Dzień, dwa? Może cztery?
– Nie mam pojęcia.
– Och, muszę przestać imprezować! Oczywiście nie tak
nagle, stopniowo, powoli, ale jednak ograniczyć ilość spożywanego alkoholu.
– Maciek, spróbuj się odrobinę skupić i napiszmy ten
głupi program – warknąłem zaciskając zęby. Maciek zachowuje się dziś jak
niesforne dziecko, które kompletnie niczym się nie przejmuje.
godzina 16.30
Zajęcia
dalej trwają. W ciągu godziny prowadząca zdążyła opowiadać żarty, śmiać się,
popłakać, a potem znowu wrócić do dobrego nastroju i znowu popłakać. Kompletnie
nie ogarniam.
– Kiedy chcą państwo pisać kolokwium?! – spytała
podniesionym tonem.
Zapanował szmer. Próbowaliśmy wymyślić odpowiedni
termin. Na twarzy prowadzącej widniała coraz większa irytacja.
– Dobra! Nie zrobimy tego kolokwium! – krzyknęła.
– Jak to? – spytał ktoś z grupy.
– Dzisiaj napiszecie dwa programy, a potem rozwiążecie
dwa zadania w Excelu, wyślecie mi to na maila. Dam wszystkim piątki, tylko
miejmy to już za sobą!
Zapanowała ogólna euforia. Jedno kolokwium z
matematyki mniej.
– Ona to ma jednak takie dobre serce! – rozczulał się
Maciek. Jego też dzisiaj nie ogarniam.
godzina 17.30
Ćwiczenia
nadal trwają, a liczyłem, że o siedemnastej będę wolny. Mam już całkowicie
dość. Chyba postradam zmysły.
godzina 18.50
Właściwie
nie wiem co się dzieje. Mam wrażenie, że poruszam się we zwolnionym tempie. Ktoś
coś do mnie mówi, ale nie bardzo wiem co. W międzyczasie sam próbuję dowiedzieć
się jak rozwiązać wspomniane zadania w Excelu. Wpisuje ostatnie cyferki.
Niektórzy już wyłączają komputery. To koniec, nareszcie!
godzina 19.45 – autobus
Uciekł
mi pociąg, a nawet szybki autobus. Muszę jechać innym, który zatrzymuje się co
trzy minuty. Ważne, że chociaż jadę w stronę mojego miasta. Tam przesiąść się na
kolejny autobus i wrócić do domu. Nie chcę już niczego więcej.
Przynajmniej
wiem czemu tak bardzo zamulałem na zajęciach. Siedzieliśmy we dwadzieścia osób
ponad trzy godziny bez chwili przerwy i nikt z nas nie otworzył okna. W
powietrzu musiało być więcej dwutlenku węgla niż tlenu. Jestem totalnie
wykończony tym dniem.
Teraz
siedzę razem z panem pijącym piwo i
dwoma zbuntowanymi nastolatkami. Dziewczyny plotkują na cały głos.
– Chciałbym pogadać z tą Pati – przyznała jedna.
– Ta, ona spoko jest. Nawet w ciąży paliła fajki i
czasem wypiła browar – dodała druga.
– Pamiętam! A raz na imprezie była bójka. Ktoś jej jebnął
w brzuch!
O mój Boże, dlaczego muszę jeszcze wysłuchiwać tej patologii?
Ten dzień był wystarczająco męczący i przykry. I jak można być zafascynowanym takim
zachowaniem? Czy naprawdę mamy w społeczeństwie tak wielu kretynów?
godzina 21.00 – mieszkanie
Dom!
Nareszcie! Mama zadzwoniła do mnie i powiedziała, żebym przejechał tylko kilka przystanków,
wysiadał z autobusu, a ona przyjedzie po mnie samochodem. Zjem obiad na kolację
i będę mógł odetchnąć.
Podsumowanie dnia:
Męczarnia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz