godzina 07.20 – w drodze na uczelnie
Udało
się dogadać z moimi kolegami. Są zadziwiająco sympatyczni i normalni jak ja
kogoś, kto studiuje matematykę. Wbrew temu co można podejrzewać nie mówią
wzorami i nie używając jedynie słów typu: pochodna, całka, różniczka, macierz,
wektor.
– Dlaczego on jedzie tak wolno? –
spytałem patrząc jak niezwykle szybko zbliżamy się do pojazdu tuż przed nami.
– To my jedziemy ponad sto pięćdziesiąt kilometrów
na godzinę. On jedzie wolno – odpowiedział Piotrek, który prowadził.
– Och, to wiele wyjaśnia. Nie spojrzałem na
prędkościomierz i odnosiłem wrażenie, że jedziemy całkiem normalnie, a wszyscy
inni niezwykle wolno.
Po
tym jak zostałem uświadomiony z jaką prędkością się poruszamy odczuwałem pewien
dyskomfort. Nie pomagał mi fakt, że jechaliśmy autostradą. Nie przepadam za
szybką jazdą, a sam nienawidzę prowadzić samochodu. Zdałem prawo jazdy za
drugim razem, więc chyba nie jestem w tym taki najgorszy, ale nie lubię
kierować. Trzeba się skupić, myśleć o tylu rzeczach na raz, a ja jestem dość
rozkojarzony. W mojej głowie kłębią się setki myśli w jednym czasie, ciężko je
ujarzmić.
godzina 11.00 – uczelnia
Razem
z Karoliną, Maćkiem i Patrykiem prowadzimy bardzo bystrą rozmowę. Jej temat
brzmi: „jak zarobić na własnym dziecku”. Wygrał mój pomysł, by za wszelką cenę
wkręcić dziecko do jakiegoś serialu. Wcześniej rozmawialiśmy o tym jak przeprowadzić
zbrodnie doskonałą i nazwać własnoręcznie namalowane arcydzieło. Mamy dzisiaj
dzień głupkowatych rozmyślań, co akurat w naszym przypadku jest dość typowe.
Jeśli dyskutujemy na normalne tematy, to znaczy, że coś złego się z nami
dzieje.
godzina 17.00 – mieszkanie
–
Odzywał się Piotrek? – spytała mama. Nie wiem co ją naszło na ciągłe
wspominanie o nim.
– Nie. Milczy jak głaz.
– A jeśli znowu się załamał?
– To co ja mam z tym wspólnego? – zapytałem.
– Nie powinieneś tak mówić!
– Przecież chodzi do psychologa, chyba się nie
załamie!
– Jesteś okropny – westchnęła.
Naprawdę
nie wiem czemu tak się o niego dopytuje. To zaczyna być irytujące. Ostatnio
albo wmawia mi anoreksje, albo pyta co u Piotrka. Mogłaby zmienić ulubione
tematy…
godzina 20.00
Czy
tylko ja nie potrafię zrozumieć ogólnonarodowej euforii wywołanej dzisiejszym
meczem z San Marino? Przecież to żenujące. Cieszymy się z tego, że mamy szanse
wygrać z drużyną, która właściwie nawet nie jest prawdziwą drużyną, a
zbieraniną bankierów, urzędników, bezrobotnych i biznesmenów. Wszyscy są
podekscytowani faktem, że strzelimy kilka goli drużynie z kraju, gdzie sportem
narodowym jest strzelanie z kuszy. Według mnie to dość przykre.
Podsumowanie
dnia: Jeśli przegramy, to nie
chcę więcej widzieć naszej reprezentacji.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz