niedziela, 24 marca 2013

Dzień 47 – 24.03.2013



godzina 12.00 – mieszkanie
            O nie, o nie, o nie! Dlaczego ja zaczynam kaszleć? Tylko nie przeziębienie, dopiero co jedno się skończyło, a tu już szykuje się kolejne? Muszę coś z tym zrobić, przecież niedługo będzie tydzień wolnego. Nie chce przez te kilka dni leżeć półprzytomny z gorączką. Wolę robić wszystko inne!

godzina 12.15
            Czas zabrać się za uczelniane obowiązki. No okej, za dziesięć minut.

godzina 12.25
            Za pół godziny!

godzina 13.00
            Zmobilizowałem się. Włączyłem na komputerze plik i w tym momencie nastąpiła przerwa w dostawie prądu. Och, jaka szkoda. Poczytam.

godzina 13.30
            Prąd prawie natychmiast włączyli, nie przeczytałem nawet dziesięciu stron. Za to zmusiłem się do zrobienia drugiego projektu z matematyki. Nie lubię gdy muszę tak bardzo gwałcić swoją psychikę.
            Poprosiłem starszego kuzyna, żeby sprawdził moje CV i list motywacyjny. On się zna na takich rzeczach. Powiedział mi swoje uwagi, w sumie nie było tego tak dużo. Jeszcze obiecał dosłać coś jutro.

godzina 15.00
            Chyba powinienem pójść dziś do kościoła. Niestety jest a) zimno, b) ciągle kasze, c) moje podejście do wiary jest, jakie jest. Co przemawia za tym, że jednak powinienem tam pójść? a) jest niedziela palmowa, b) nikt inny tego nie zrobi, c) dawno mnie nie było w kościele. Podsumowując – zostaje w domu.
            Obiecuje sobie, że niedługo pójdę na msze. Jeszcze jakiś czas temu chodziłem prawie co tydzień. Niestety dopadł mnie jakiś kryzys wiary. Słuchając o wszystkich kościelnych aferach nie mam ochoty tam iść. Z resztą na mojej własnej parafii dzieją się takie rzeczy, że aż ciężko w to wszystko uwierzyć. Najdziwniejsi bohaterowie seriali nie mają takich przeżyć. Właściwie nawet w „Modzie na sukces” nie było czegoś takiego. To trochę przykre.
            Jakiś czas temu odbywał się ślub. Hajtał się chłopak mieszkający na moim osiedlu z dziewczyną, która także tutaj się wychowywała. Chodzili ze sobą ładnych parę lat. Wybrano garnitur, suknie ślubną, poinformowano gości, że zamiast prezentów wolą pieniądze, za które sami coś kupią. W końcu przyszedł wielki dzień. Ślubu udzielał ksiądz, który przyjaźnił się od szkolnych lat z panną młodą. Następnie odbyło się wesele. Kolejnego dnia panna młoda uciekła z owym księdzem. Okazało się, że ślub miał jedynie na celu pomóc w zdobyciu pieniędzy na nowe, lepsze życie, a oni wszystko dokładnie zaplanowali. Brzmi niewiarygodnie, prawda? I jak ja mam iść tam na msze?

Podsumowanie dnia: A po co mi ta poświęcona palma.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz