wtorek, 4 czerwca 2013

Dzień 119 – 04.06.2013



godzina 00.05  – mieszkanie
            Zastanawiało mnie co się stało, że Maciek nie zadzwonił spytać gdzie i o której mamy kolokwium. Praktycznie zawsze dzwoni by dowiedzieć się tego, nawet jeśli dobrze wie, to woli się upewnić. Powoli kładłem się spać, kiedy telefon zadzwonił.
– Siema, o której i gdzie mamy kolosa? – spytał.
– Nie wiem i nie wiem – odpowiedziałem całkowicie szczerze.
– Serio nie wiesz? – zadał kolejne swoje typowe pytanie.
– No serio! Po co miałbym kłamać? Chyba nikt nie wie, Karolina też nie ma pojęcia. Jadę jutro normalnie pod laboratorium.
– No ok, też tak zrobię. To do jutra!

godzina 10.00  – uczelnia
            Ostatecznie kolokwium pisaliśmy w laboratorium siedząc porozsadzani w różnych, dziwnych miejscach. Trwało całe dwadzieścia minut, potem wybrałem się do dziekanatu, gdzie odebrałem nowy indeks z dopiskiem „inż.” przed nazwiskiem.
– Jej, jeszcze prawie cztery godziny do niemieckiego – westchnąłem. – A nie mogę już uciec.
– No ja też muszę zostać na języku – pocieszał Maciek.
– Chociaż, mam pomysł!
– Jaki?
– Pójdę do babki i spytam czy po prostu nie mógłbym sobie uciec, bo jutro jest trudne kolokwium, a ten niemiecki i tak jest banalny.
– Hmm, ty wiesz, że to nie jest głupie? Też tak zrobię – podchwycił pomysł Maciek.

godzina 10.15
            – Przepraszam, można chwilkę pani zająć? – spytałem wchodząc do gabinetu prowadzącej z niemieckiego. Miałem szczęście, że tu była.
– Tak?
– Chciałbym spytać czy byłby problem jakby nie było mnie trzeci raz na zajęciach? Jutro mamy okropne kolokwium…
– To zależy. Sprawdzę. Pan Kraft, jeśli dobrze pamiętam?
– Tak, to ja – potwierdziłem.
Prowadząca wyciągnęła kilka kartek, coś na nich przeczytała, przeanalizowała i w końcu przemówiła:
– I tak ma pan pięć na koniec, niech pan jedzie.
– Och dziękuję! – ucieszyłem się, po czym kolejne dziesięć minut rozmawiałem o głupotach.

godzina 15.00 – mieszkanie
            Od notatek z matematyki odciągnął mnie dzwoniący telefon. Nie patrząc na wyświetlacz odebrałem.
– Daj coś do poczytania – poprosił Mikołaj.
– W sensie?
– No jakiś tytuł mi podaj!
– A jaki gatunek? – spytałem lekko zdziwiony. Sporo osób mówi, że mój gust książkowy jest dość specyficzny i podoba mi się to co nudne, długie, dziwne.
– Obojętnie, no może prócz naukowego bełkotu! – odparł. – I najlepiej, żeby dało się całe przeczytać w noc.
– To nie wiem, może „Dziennik Bridget Jones”? Jest śmieszne, dość krótkie, szybko się czyta.
– Och, no weź wymyśl coś bardziej hipsterskiego!
– Znalazł się król hipsterów – zaśmiałem się.
– Czytałem to jak miałem czternaście lat!
– To sobie przeczytaj „Przeminęło z wiatrem” jak chcesz być hipsterski! Nikt tego obecnie nie czyta, no może prócz mnie…
– Okej, nie było pytania!
– A coś od Szczygielskiego? Może „Nasturcje i Ćwoki”?  - próbowałem wymyślić coś innego. Przypomniałem sobie, że Mikołaj wspominał o tym, że lubi książki tego autora.
– Tak! To jest to!
– W takim razie cieszę się. Idziemy jutro połazić po sklepach tak jak planowaliśmy? – zmieniłem temat.
– Spoko! Zgadamy się jakoś jutro!

godzina 16.00
            Szanowny panie bla bla bla – czytałem maila, którego dzisiaj przesłał mi prowadzący z matematyki – Nie otrzymałem od pana również drugiego sprawozdania, proszę o dosłanie – dokończyłem czytanie.
– No kurwa! Dostałeś kurwa! Tylko jest na początku tej durnej wymiany wiadomości, którą wczoraj zacząłeś! – krzyczałem na komputer, po czym wysłałem maila wyjaśniającego. Oszaleję przez tego człowieka.

godzina 16.30
            Pół litra napoju energetycznego i kawa, a dalej zasypiam nad notatkami. Nie jest dobrze…

Podsumowanie dnia: Okropna pogoda, zbliżająca się sesja, ludzie doprowadzający do szału, ale w sumie nie jest źle!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz