godzina 00.10 – w Spodku
Niektóre
walki były naprawdę fajne, inne odrobinę się dłużyły. Sam nie wiem czy to przez
to, że każdy pojedynek trwał trzy rundy, a każda z nich po pięć minut, czy może
przez okropne telewizyjne przerwy na reklamy po każdej zakończonej potyczce?
godzina 00.20
W
końcu nadeszła walka wieczoru, która niestety okazała się porażką. Każdy dobrze
wiedział, że taktyka Dawida Ozdoby będzie polegać na unikaniu Hardkorowego
Koksa, ale nikt nie przypuszczał, że Dawid będzie tak długo dawał radę uciekać.
Nie do końca rozumiem, czemu został tak okropnie wygwizdany. Jak dla mnie nie
zrobił sobie aż takiego wstydu, przyjął kilka ciosów Koksa. Przecież całe
założenie tej walki było idiotyczne. W pewnym sensie to jak całkowite
zaprzeczenie prawdziwego sportu. No cóż, publika nie jest łaskawa dla tancerzy
erotycznych. Chociaż Koksu też się nie popisał, walka wyglądała jak scena z jakiegoś
durnowatego filmu, gdzie zawodnicy zamiast się bić chodzą w kółko i patrzą na
siebie. Podobno „nie ma lipy”, a ja tutaj widzę, że jednak trochę jest lipa.
godzina 01.10 – McDonald’s
Okropny
głód zaraz nas zabije. Ja i Marek postanowiliśmy pójść do McD, reszta naszej
kompani poszła na kebaba, ponieważ tutaj przeraziła ich kolejka. Prawdę mówiąc
też dziwi mnie ten tłum ludzi. Stoimy już koło piętnastu minut. Przecież ci
wszyscy ludzie nie byli w Spodku na walkach? Ogólnie miasto jest pełne ludzi, a
przecież mamy praktycznie środek nocy.
godzina 01.40 – przystanek autobusowy
–
Ostatnio jak byliśmy na walkach bardziej mi się podobało – ogłosił Marek.
– Właściwie mi tez – przyznałem.
– Może dlatego, że wtedy byliśmy pierwszy raz. To było
coś nowego, a teraz już wiedzieliśmy jak będzie to wyglądać – stwierdził Darek.
– Coś w tym jest – odparłem.
– Wtedy walka wieczoru była śmieszniejsza. Najman i
Hardkorowy Koksu – dodał Witek.
– Tak, ten antydoping Najmana – zaśmiałem się.
godzina 15.00 – mieszkanie
Jestem
zmęczony. Nie wiem czemu, ale jakoś szybko się obudziłem, potem mama pojechała
po babcie, a nie wypada spać, gdy w domu są goście. Rodzinne obiady należą do
nużących nawet jeśli wypełnia nas energia, a co dopiero w dzień taki jak ten.
Na szczęście nie ma cioci, wujka, kuzynów i małych dzieci, więc nikt nie zasypuje
gradem pytań. Mogę spokojnie zjeść, chwilę posiedzieć, a potem odejść do
swojego pokoju.
godzina 16.00
Czytam
tą „Scarlett” i skończyć nie mogę. Dlaczego ta książka jest coraz nudniejsza?
Zostało mi niecałe sześćdziesiąt stron, ale ta końcówka jest taka dziwna. Nie
pasuje mi ten cały pomysł z ludźmi uznającymi dziecko Scarlett za małą wiedźmę
i pragnącymi wymierzyć jej samosąd. Może w dawnych czasach działy się takie
rzeczy, ale to jakoś nie pasuje do wydźwięku „Przeminęło z wiatrem”. Nie pasuje
nawet do pierwszej połowy „Scarlett”, która w miarę przypominała oryginał.
Prawdopodobnie czekają mnie jeszcze sceny ucieczki przed wściekłym tłumem
zaopatrzonym w widły i pochodnie…
godzina 18.00
Włączył
mi się tryb rozmyślania nas własnym życiem i wszystkim co mnie dotyczy. Bardzo tego
nie lubię. Staram się nie przypominać tego co było, żyć jedynie teraźniejszością
i ewentualnie przyszłością. Może niektórzy lubią rozpamiętywać to co minęło, ale
ja nie. Moje życie nigdy nie było specjalnie udane. Są rzeczy, o których nigdy nikomu
nie powiedziałem. Dlaczego ludzie wstydzą się za to co ich spotkało, nawet jeśli
to nie była ich wina? Chyba jedynie dlatego, żeby nie zostać osądzonym przez innych.
Podsumowanie
dnia: Trochę lipa była…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz